O filmie, który krzyczy po cichu. Manchester by the Sea.

Do obejrzenia tego filmu zwykle jakoś brakowało mi czasu. Choć nie ukrywam, że opinie jakie o nim słyszałam, były tylko dobre lub bardzo dobre. Tak więc zachęta do seansu była duża. By rozwiać wątpliwości chodzi o Manchester by the Sea – jeden z najbardziej głośnych i nagradzanych filmów, pochodzący z 2016 roku.

W kilku słowach. Jest to historia dwóch mężczyzn, którzy stracili  bliską im osobę. W gruncie rzeczy jednak, wydarzenie to jest tylko tłem dla tego, co zaszło kiedyś w życiu jednego z bohaterów. Zmuszony został ( przez śmierć swojego brata właśnie ) by skonfrontować się ze swoją przeszłością.

To, co najbardziej urzeka w Manchester by the Sea to pewnego rodzaju minimalizm. O sytuacjach trudnych i bardzo emocjonalnych  opowiada się w sposób wyważony. Powiedziałabym, że to film który krzyczy po cichu. Z pozoru fabuła może wydawać się przewidywalna. Niektóre rozwiązania powodują jednakże, że film wymyka się poza utarte schematy. Jako przykład można tutaj podać jednego z głównych bohaterów- Patricka. Jego postać mogła zostać poprowadzona w stronę buntu i braku dojrzałości. Tak się nie stało.

Najprościej rzecz ujmując, obraz ten mówi o stracie i ogromnym bólu. Czas nie zawsze leczy rany, czasami tylko je zasklepia. Film ten zadaje także pytanie, czy można nauczyć się przeżywać stratę. Ponadto została pokazana odwieczne znana prawda. Gdy jest trudno, zakładamy maski i udajemy że jest dobrze. Wewnętrznie powstaje natomiast ogromna pustka, której nie można zapełnić niczym. W przypadku naszego bohatera- Lee- wyrzuty sumienia i poczucie winy jeszcze bardziej ją pogłębiają.

Już po seansie trafiłam na komentarz, że Manchester by the Sea to „mały wielki” film. Nie sposób się z tym nie zgodzić. Daje on lekcje,  jak iść przez życie pomimo wielu cierpień które bardzo często człowiek znosi po cichu.

Dodaj komentarz

Website Powered by WordPress.com.

Up ↑